Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/105

Ta strona została przepisana.

W tem rozległ się nowy trzask; słonie rozbiły drugi wagon, przygniatając go do przydrożnej skały.
— Przechodźcie do nas! krzyknął Banks, do broniących tyłu.
Gumi, sierżant Mac-Neil i Fox wpadli prędko do pierwszego wagonu.
— A gdzież Parazard? zapytał kapitan.
— Nie chce opuścić kuchni, odpowiedział Fox.
— Porwijcie go gwałtem!
Widać kucharz nasz uważał sobie za hańbę opuszczenie powierzonego stanowiska; ale Gumi ujął go w swe silne ramiona i wniósł do sali jadalnej.
— Jesteście tu już wszyscy? zapytał Banks.
— Tak, panie, odrzekł Gumi.
— Odłączyć pierwszy pociąg!
— Porzucić połowę naszego przenośnego domu!...
— Ależ to niepodobna! krzyknął kapitan Hod.
— Nie ma innej rady! odrzekł Banks.
Przecięto łączące z sobą pociągi sztaby i łańcuchy, odrąbano przejście, tylny pociąg pozostał na drodze. Słonie rzuciły się na niego, gniotąc całym swoim ciężarem, zamieniając w bezkształtne szczątki, zagradzające drogę po za nami. Trzeba było wszelkich dołożyć usiłowań, aby drugi pociąg uchronić od podobnego losu, gdyż inaczej, bylibyśmy zgubieni.
Już tylko pół kilometru oddzielało nas od jeziora Puturia — ostatnie wysilenie mogło nas ocalić. Stor otworzył wielki regulator; Stalowy Olbrzym party nową siłą, szarpał stalowemi kłami ciało cisnących się przed nim słoni; puszczał na nich tumany parzącej pary i strumienie wrzącej wody; nareszcie jezioro ukazało nam się na zakręcie drogi.
Jeszcze dziesięć minut — a będziemy ocaleni.