Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Banks zmarszczył brwi i rzekł do pułkownika:
— Edwardzie, Indus ten okazywał się dotąd wiernym i szczególniej troskliwym o ciebie — i ty utrzymujesz że chce nas zdradzić?.. Czy masz na to jaki dowód?
— Gdy mówił do nas, skóra jego poczerniała, a u ludzi miedzianej cery jest to dowodem kłamstwa. Więcej jak dwadzieścia razy miałem sposobność sprawdzić to spostrzeżenie na Indusach i Bengalisach, i nigdy mnie nie zawiodło. Mogę was więc zapewnić że Kalagani nie mówił prawdy.
Sir Edward Munro miał słuszność; ilekroć Indusi kłamią, zamiast rumienić się jak europejczycy, oni czernieją. Pułkownik był zanadto bystrym aby tego nie dostrzedz.
— Ale za cóż miałby nas zdradzać i jakież mógłby mieć zamiary? zapytał Banks?
— Tego dowiemy się później... może zapóźno, odrzekł sir Munro.
— Co! zapóźno, krzyknął kapitan, przecież nic strasznego nam nie zagraża?
— W każdym razie dobrze zrobiłeś pułkowniku, wyprawiając z nim Gumi’ego, rzekł Banks, ten do śmierci wierny nam pozostanie. Jest bystry, przenikliwy, gdyby więc dostrzegł coś podejrzanego, potrafi...
— Tem więcej że go uprzedziłem, rzekł pułkownik, więc przestrzeżony, będzie się miał na baczności i nie da się podejść swemu towarzyszowi.
— Teraz więc nie pozostaje nam jak czekać dnia; mgła opadnie zapewnie gdy słońce wzejdzie, wtedy zobaczymy co czynić należy, powiedział inżynier.
Rzeczywiście nic innego nam nie pozostawało — więc i tę noc trzeba było spędzić zupełnie bezsennie.
Mgła stała się gęstszą jeszcze, ale szczęściem, nic nie zapowiadało burzy, która mogłaby stać się dla nas