Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/120

Ta strona została przepisana.

z mebli, sprzętów i całego urządzenia. Ogień dokonał czego nie zdołały zniweczyć siekiery; w kilka minut spłonęło wszystko co tylko ogień mógł pochłonąć.
— A! hultaje! łotry! zbrodniarze! krzyknął kapitan Hod, tak się wyrywając iż zaledwie kilku Indusów mogli go powstrzymać. Ale zarówno jak my, daremnie miotał się i wymyślał Indusom, którzy zdaje się nawet tego nie rozumieli, — o ucieczce myśleć nawet nie można było.
Zgasły ostatnie płomienie i z naszego pięknego przenośnego domu pozostał tylko bezkształtny szkielet. Z kolei Indusi rzucili się na Stalowego Olbrzyma, którego koniecznie pragnęli obrócić w niwecz — ale temu podołać nie mogli. I ogień i siekiery okazały się bezsilne tak względem metalowego ciała sztucznego słonia jako też i względem ukrytej w nim maszyny. Pomimo największych usiłowań pozostał nienaruszony, co widząc kapitan Hod wydawał szalone okrzyki zarazem radości i gniewu.
W tej chwili ukazał się jakiś człowiek, widać przywódzca Indusów, gdyż cała banda skupiła się koło niego. Inny jakiś mu towarzyszył. Teraz wszystko się wyjaśniło; był to nasz przewodnik Kalagani.
Gumi’ego nie było nigdzie; wierny nam znikł — zdrajca pozostał. Dobry i poczciwy sługa zapewnie życiem przypłacił swoję wierność i poświęcenie, i nigdy go już nie zobaczymy. Kalagani podszedł ku pułkownikowi Munro, i najobojętniej, nie spuszczając oczu, rzekł wskazując na niego:
— Oto ten!
Na jego skinienie pochwycono i uniesiono pułkownika Munro i znikł wśród lasu otoczony bandą rabusiów, w kierunku południa, nie mogąc powiedzieć nam ani słówka lub pożegnać uściśnieniem dłoni.