Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/129

Ta strona została przepisana.

i Kalagani pragnęli przed zachodem słońca przybyć do jakiegoś umówionego miejsca, gdzie miał się rozstrzygnąć los pułkownika. Ale nietylko zdrajcom było pilno, i sir Edward Munro chciał jak najspieszniej dowiedzieć się jaki los go czeka.
Raz tylko, około południa, Kalagani kazał zatrzymać się na pół godziny. Dakoici mieli z sobą żywność, usiedli nad brzegiem strumienia aby ją spożyć. I pułkownikowi podano kawałek suchego mięsa i chleba — nie odmówił ich przyjęcia; nie jadł nic od wczoraj, a nie chciał sprawić tej radości swym wrogom, aby mu w ostatniej chwili zabrakło sił fizycznych.
Do tej chwili przebyli już przeszło szesnaście mil; Kalagani skinął i znów puszczono się w dalszą drogę, posuwając się ciągle w kierunku Jubbulpore. Dopiero około piątej wieczorem, Dakoici zeszli z gościńca na lewo, na boczną drogę; pułkownik Munro pojął doskonale, że teraz już tylko od samego Boga mógł spodziewać się pomocy.
W kwadrans później, zapuścili się w ciasny wąwóz na krańcu doliny Nerbudda, wiodący do najdzikszych okolic Bundelkundu. Miejscowość ta oddalona była o jakie 350 kilometrów od paalu Tandit, na wschód gór Santpurra. Tam, na jednym z ich szczytów, wznosiła się stara forteca Ripore, oddawna opuszczona, z powodu, iż w razie zajęcia wąwozów od strony wschodu przez nieprzyjaciół, niepodobna było zaopatrywać ją w żywność. Do fortecy tej prowadziła wązka nadzwyczaj kręta ścieżyna wykuta w skale, którą tylko pieszo i to z wielkim trudem przebyć można było.
Na szczycie najwyższego wzgórza rysowały się z oddali mury i ruiny zniszczonych bastionów, a w środku, na płaszczyźnie wznoszącej się po nad otoczoną parapetem