otchłanią, stał na wpół rozwalony budynek, stanowiący kiedyś koszary małego garnizonu forteczki Ripore. Z licznych niegdyś dział, wytykających swe paszcze przez otwory parapetu, pozostało jedno tylko wielkiego kalibru, tak ciężkie i tak zużyte, że niewarte było trudów i kosztu wyprowadzenia. Stało więc na swej lawecie, przetrawione rdzą.
Do tej to fortecy banda Kalagani’ego przyprowadziła jeńca; przybyli tam wieczorem, przebywszy blizko dwadzieścia pięć mil angielskich. Niezadługo więc pułkownik miał się dowiedzieć wobec którego z wrogów swoich miał być stawiony.
Gromada Indyan zajmowała ruiny budynku stojącego w głębi; wystąpili z niego, a przybyli Dakoici uszykowali się do koła parapetu; pułkownik Munro stał w środku, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
Kalagani postąpił kilka kroków naprzeciw wychodzących z budynku, na czele których szedł jakiś Indus niebogato ubrany. Kalagani zatrzymał się przed nim i skłonił głęboko; tenże wyciągnął ku niemu rękę którą pocałował z uszanowaniem. Indus skinieniem głowy dał mu poznać że jest zadowolony z jego usług, poczem zwolna podszedł ku więźniowi, z zaiskrzonem okiem, z oznakami najgwałtowniejszego, zaledwie hamowanego gniewu. Wyglądał jak dziki zwierz, już, już mający pochwycić swoją ofiarę.
Pułkownik Munro stał nie cofając się ani o krok, równie bystro wpatrując się w Indusa jak tenże w niego. Gdy Indus był już zaledwie o pięć kroków, rzekł z największą pogardą:
— A! to Balao Rao, brat nababa.
— Przypatrz się lepiej! odrzekł Indus.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/130
Ta strona została przepisana.