więźniu, który stał jak skazaniec u stóp szubienicy, oczekujący wysunięcia się z pod nóg jego deski.
Czy to skutkiem obojętności czy nadmiernego uraczenia się arakiem, Indus nucił półgłosem jakąś starą gundwańską śpiewkę. To śpiewał, to przestawał, jak człowiek na wpół pijany, nie będący panem swych myśli.
W jaki kwadrans może, zerwał się nagle i przesunął ręką po lufie armaty; potem obszedł ją w koło, zatrzymał się chwilkę przed pułkownikiem Munro, i patrząc na niego mruczał jakieś niezrozumiałe wyrazy. Instynktowo chwycił ręką krępujące go postronki, jakby chcąc zacisnąć je mocniej, następnie pokiwawszy głową jak człowiek pewny swego, poszedł oprzeć się o parapet o kilka kroków od więźnia.
Stał tak z jakie dziesięć minut, jużto zwrócony ku płaszczyźnie już przechylony na zewnątrz, wpatrując się w głęboką otchłań u stóp fortecy. Widocznie opierał się ostatkiem sił ogarniającej go chętce snu; wkrótce jednak znużenie i rozmarzenie trunkiem przemogły, Indus osunął się na ziemię i położył przy parapecie.
Ciemna noc zaległa już dokoła; coraz grubsze chmury pokrywały obłoki; powietrze było łagodne i spokojne, żaden odgłos nie dochodził z doliny; zapanowało niczem niezakłócone milczenie.
Pomodliwszy się gorąco, pułkownik w głębokiej zatonął zadumie; nie myślał o strasznej czekającej go śmierci, ale cała przeszłość stanęła mu przed oczyma. Widział, jakby wyraźnie postać lady Munro, którą tak kochał i tak gorąco opłakiwał. Zdało mu się że jest w tem okropnym Kawnpore, w mieszkaniu w którem ją poznał i widzi ją młodem dziewczęciem a następnie żoną swoją. Uprzytomniały się w jego umyśle owe kilka lat niezamąconego szczęścia przerwanego nagle tak okropną katastrofą, któ-
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/137
Ta strona została przepisana.