Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/139

Ta strona została przepisana.

także nie czekał los podobny. Na samo to przypuszczenie, serce ściskało mu się boleśnie.
Zastanowiwszy się, wywnioskował iż gdyby Nabab i ich śmierci pragnął, byłby kazał ich pojmać i na jednakowe skazał męczarnie; widać więc na nim jednym tylko zemścić się pragnął. Myśl ta wielką stała mu się pociechą.
Jeźli są wolni, myślał, gdzież się obracają? Dakoici nie byliby w stanie zniweczyć Stalowego Olbrzyma, mogliby więc bardzo prędko dostać się do Jubbulpore, gdzie z łatwością znaleźliby pomoc. Lecz na cóżby się to zdało, skoro nie wiedzieli co się z nim stało? nie wiedzieli o istnieniu owej forteczki Ripore, w której ukrywał się Nana-Sahib. A zresztą jakżeby nawet mógł im przyjść na myśl Nana-Sahib, skoro byli pewni że już nie żyje, że zginął w potyczce w paalu Tandit?... O! tak, oni żadnej nie mogą dać mu pomocy!...
I Gumi nie budził w nim nadziei. Niezawodnie Kalagani go zamordował, i wierny sługa już pewnie nie żyje... Tak więc znikąd i od nikogo nie mógł spodziewać się ratunku, a nie należał do ludzi lubiących łudzić się mrzonkami.
Trudno byłoby oznaczyć ile godzin tak rozmyślał. Noc była jeszcze czarna; na szczytach gór od strony wschodu nic nie zwiastowało jeszcze brzasku jutrzenki.
Mogło być około czwartej, gdy szczególniejsze zjawisko zwróciło uwagę pułkownika Munro. Dotąd, zatopiony w obrazach przeszłości, nic prawie nie widział w koło siebie; lecz nagle oczy jego utkwiły w jeden punkt, i wszystkie wspomnienia rozwiały się na widok jakiegoś niepojętego zjawiska.
Na krańcu płaszczyzny ukazało się jakieś niepewne światło. Migotało i zwracało się w tę i w ową stronę i jakby niepewną trzymane ręką już to zdawało się ga-