Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Była to postać średniego wzrostu, od stóp do głów owinięta jakby w prześcieradło; z pod którego wysuwała się tylko ręka trzymająca zapalone łuczywo.
Jakiś obłąkany, który widać często snuje się wśród koczowiska Dakoitów, i wiedząc o tem nie zwracają już na niego uwagi! pomyślał sobie pułkownik Munro. A! gdyby tak zamiast płonącego łuczywa trzymał w ręku nóż, może mógłbym...
Nie, to nie był obłąkany, a jednak pułkownik prawie odgadł prawdę. Była to bowiem obłąkana z doliny Narbudda, nieszkodliwa istota, już od czterech miesięcy błąkająca się w wąwozach Windhyasów. Zabobonni Gundowie szanowali ją i przyjmowali gościnnie. Ani Nana-Sahib, ani żaden z jego towarzyszy nie wiedzieli jaki udział miał „Błędny Ognik“ w potyczce w paalu Tandit. Niejednokrotnie spotykali ją w tej górzystej stronie Bundelkundu, ale żadnej na jej obecność nie zwracali uwagi.
Często bardzo odbywała wycieczki aż do fortecy Ripore, a nikt ani myślał jej tego wzbraniać; i tej nocy, bezmyślnie i przypadkiem zwróciła ku niej swe kroki.
Pułkownik Munro nie wiedział nic o tej obłąkanej, nigdy nie słyszał nawet o Błędnym Ogniku, a jednak w miarę zbliżania się tej nieznanej istoty, która może dotknie go się albo przemówi, serce jego biło coraz silniej i jakieś niewysłowione ogarniało go wzruszenie.
Obłąkana zbliżyła się powoli do działa. Łuczywo coraz słabsze rzucało światło; zdawała się nie widzieć zupełnie więźnia choć już stała naprzeciw niego, i choć oczy jej patrzały przez otwory wycięte w okryciu. Pułkownik stał nieruchomy, nie probując ani ruchem ani słowami zwrócić na siebie uwagi tej dziwnej istoty.
Błędny Ognik zwrócił się niebawem, obszedł do koła wielkie działo, a od jej płonącego łuczywa przelotne