cienie padały na jego powierzchnię. Czyż ta biedna obłąkana pojmowała do czego służyć miała ta armata i jej długa paszcza do której przywiązany był ten człowiek, aby z brzaskiem dnia wystrzał rozszarpał go w kawałki? Trudno to przypuszczać; obchodziła ją bezmyślnie jak wszystko co robiła. Jak wielokrotnie już tak i dzisiejszej nocy, przyszła błąkać się po płaszczyźnie Ripore, i znowu jak zwykle opuści ją bezwiednie, krętą ścieżyną spuści się w dolinę i uda się w jaką inną stronę, sama nie wiedząc gdzie i po co.
Mogąc obracać głową, pułkownik Munro śledził bacznie wszystkie jej poruszenia. Widział więc jak do koła obchodziła działo; poczem nagle zatrzymała się o parę kroków od spiąćego Indusa i obejrzała się; jakiś niepojęty instynkt pociągał ją widocznie do pułkownika Munro — stanęła przed nim nieruchoma. Tym razem serce sir Edwarda tak gwałtownie bić zaczęło, iż chciał mieć wolne ręce aby je przycisnąć.
Błędny Ognik przysunął się bliżej i podniosłszy płonące łuczywo zaczęła mu się przyglądać. Przez otwory wycięte w osłaniającej ją płachcie oczy jej błyszczały jak dwa rozpalone węgle.
Jakby urzeczony tym wzrokiem, pułkownik nie mógł od niej oderwać oczu. Obłąkana, lewą ręką rozsunęła nieco fałdy okrycia, odsłaniając przez to całą twarz, a jednocześnie wstrząsnęła parę razy łuczywem, które żywszym zajaśniało blaskiem.
W tejże chwili krzyk na wpół przygłuszony siłą woli, wydarł się z piersi więźnia.
— Laura! Laura!
Czyżbym i ja rozum stracił?... pomyślał, na chwilę zamknął oczy.
Lady Munro stała przed nim.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/142
Ta strona została przepisana.