Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/153

Ta strona została przepisana.

gulator, i dzięki temu, wkrótce wyprzedzili Indusów o kilkaset kroków.
— Wiwat! wiwat! nasz Stalowy Olbrzym! krzyknął kapitan, aha! łotry nie będziecie go mieli!
Lecz niebawem znów nastała kręta, pod górę pnąca się droga, zniewalająca do zwolnienia biegu; wiedział o tem Kalagani i jego towarzysze, nie zaprzestawali więc pogoni. Jakkolwiek nie mieli już nadziei ocalenia Nana-Sahiba, pojmując, że za ich zbliżeniem, którykolwiek z towarzyszy pułkownika pchnięciem sztyletu pozbawi go życia, ale pragnęli przynajmniej pomścić śmierć jego.
Niebawem rozległy się nowe wystrzały, ale nie dosięgły żadnego z uciekających na Stalowym Olbrzymie.
— Baczność! krzyknął kapitan Hod, celując.
On i Gumi dali ognia jednocześnie, i dwóch najbliżej znajdujących się Indusów, padli ugodzeni w piersi.
— Mniej o dwóch! zawołał Gumi, nabijając karabin.
— Dwóch na sto, to za mały procent! odrzekł kapitan; niech nam zapłacą lichwiarski odsetek!
Fox przyłączył się do nich, wystrzelili z karabinów, znów padło trzech Indusów.
Na nieszczęście coraz więcej zwężająca się kręta i bardzo spadzista droga, nietylko nie dozwalała dopuszczać pary dla przyspiesznia biegu, ale nawet zniewalała do coraz wolniejszej jazdy. Ta stroma pochyłość ciągnęła się jeszcze z pół mili, gdyby je przebyć zdołali, znaleźliby się o jakie sto kroków od odwachu, zkąd widać już stacyą Jubbulpore.
Strzały kapitana i jego towarzyszy nie zdołały powstrzymać pogoni Indusów, ani myśleli się cofnąć; za nic mieli życie własne skoro chodziło o ocalenie lub pomszczenie Nana-Sahiba. Zginie dwudziestu lub trzydziestu, ale kilkudziesięciu pozostałych rzuci się na Sta-