ronda. Owo zamierzone rondo — nie ma co ukrywać — było wystosowane do pewnej młodej wdowy, którą miał nadzieję poślubić; starał się zaś dowieść w niem, że kto ma szczęście kochania osoby tak zasługującej na wszelki szacunek, ten powinien kochać „najprościej w świecie.“ Zresztą czy aforyzm ten był prawdziwy, czy nie, to najmniej obchodziło kapitana Servadac, który rymował poniekąd byle rymować.
— Tak, tak! pomrukiwał, podczas gdy ordynans kłusował w milczeniu obok niego, rondo, dobrze obmyślane, zawsze sprawia efekt! Na algierskiem wybrzeżu ronda są rzadkością; trzeba więc spodziewać się, że moje będzie najlepiej przyjęte!
I poeta — kapitan tak zaczął:
Jeśli się prawdziwie kocha,
To jak najprościej...
Tak jest! najprościej, to jest uczciwie i w widokach małżeństwa, to pewnik!... Do licha! to nie rymuje! Niedogodne to rymy na „ocha.“ Dziwny miałem pomysł wstawiania ich do rondu! Hej Ben-Zuf!
Tak się nazywał ordynans kapitana.
— Jestem panie kapitanie, odrzekł Ben-Zuf.
— Czyś pisał kiedy wiersze?
— Nie, panie kapitanie, ale widziałem jak się to robi.
— Któż to robił?
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/015
Ta strona została przepisana.