Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/022

Ta strona została przepisana.

nakoniec góry, prawdziwej góry, której tylko zazdrośnicy ośmielili się nadać upokarzającą nazwę „pagórka?“ Prędzej porąbanoby Ben-Zufa w kawałki, aniżeliby zniewolono do wyznania, że góra ta nie miała pięciu tysięcy metrów wysokości.
Gdzież można spotkać na całym świecie tyle cudów, zebranych w jednym punkcie?
— Nigdzie! odpowiadał Ben-Zuf każdemu, kto usiłował utrzymywać, że zdanie jego było trochę przesadne.
Zresztą była to manja niewinna! W każdym razie Ben-Zuf miał jedno tylko życzenie: powrócić na Montmartre do swego wzgórza i zakończyć żywot tam gdzie zaczął — rozumie się ze swoim kapitanem. To też Hektor Servadac miał ciągle uszy nabite niezrównanemi pięknościami nagromadzonemi w XVIlI okręgu Paryża i począł uczuwać wstręt do nich.
Jednak Ben-Zuf nie tracił nadziei, że nawróci swego kapitana — postanowiwszy zresztą nigdy go nie opuszczać. Czas służby jego skończył się. Już nawet miał dwie kapitulacye i miał wystąpić z wojska w dwudziestym ósmym roku, prostym strzelcem konnym pierwszej klasy 8go pułku, gdy podniesiony został do godności ordynansa Hektora Servadac. Odbył kampanię ze swoim oficerem. Bił się przy jego boku w wielu potyczkach i nawet tak odważnie, iż przedstawiony był do krzyża; ale go nie przyjął, ażeby pozostać ordynansem swego kapitana Jeżeli Hektor Servadac uratował Ben-Zufowi życie w Japonii, to Ben Zuf odwdzięczył mu tem samem w Sudanie. Są to rzeczy, o których się nie zapomina.