widać galioty Dobryna o jakie kilka węzłów. Bo zresztą mógł hrabia Timaszew przybyć na spotkanie morzem, tak jak zrobił wczoraj.
Morze było puste i po raz pierwszy kapitan Servadac zauważył, że chociaż panowała zupełna cisza, było nadzwyczajnie wzburzone, jak woda na wielki ogień nalana. Rozumie się, że galiota z trudnością utrzymałaby się na takich anormalnych falach.
Oprócz tego, i także po raz pierwszy, Hektor Servadac zauważył ze zdumieniem jak bardzo zmniejszył się promień obwodu, na którym niebo stykało się z wodą.
W samej rzeczy dla spostrzegacza umieszczonego na szczycie wysokiej skały linia horyzontu powinnaby być usuniętą na odległość czterdziestu kilometrów. Tu wzrok obejmował najwięcej dziesięć kilometrów, jak gdyby objętość sferoidu ziemskiego znacznie zmniejszyła się od kilku godzin.
— Wszystko to jest zanadto dziwne! — rzekł oficer sztabu głównego.
Przez ten czas Ben-Zuf zwinny jak najzwinniejsze ze stworzeń czwororęcznych, wgramolił się na szczyt eucalyptusa. Z tego wyniosłego punktu obserwował on ląd stały tak w kierunku Tenez i Mostaganem jak i w części południowej. Potem, zszedłszy, mógł stanowczo oświadczyć kapitanowi, że okolica była zupełnie pustą.
— Do Chelifu! — rzekł Hektor Servadac. — Ruszajmy ku rzece! Tam może dowiemy się co o tem wszystkiem sądzić.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/043
Ta strona została przepisana.