wschodnia terytoryum zdawała się być tak samo pustą, jak i zachodnia, zkąd powracali.
Przygotowania do wyjazdu szybko zostały ukończone. Kilka sucharów i konserwów ze zwierzyny zapełniły torbę Ben-Zufa. Co do napoju, wody nie brakło. Liczne i przejrzyste strumienie wiły się po równinie. Dawne te dopływy rzeki, stawszy się same rzekami, stały się zarazem dannikami morza Śródziemnego.
Zefir — tak się nazywał koń kapitana Servadaca i Galeta (nazwana tak na pamiątkę młyna w Montmartre) — klacz Ben-Zufa, w jednej chwili zostały osiodłane. Dwaj jezdcy szybko wskoczyli na siodła i pogalopowali ku Chelifowi.
Ale jeżeli już sami na sobie doświadczyli zmniejszenia ciężkości, jeżeli ich własna siła muskularna zdawała się w pięćkroć zwiększoną, to i oba konie w tym samym stosunku odczuły tęż samą zmianę fizyczną. Nie były to zwyczajne czworonogi. Jak istne hipogryfy zaledwie dotykały ziemi. Na szczęście Hektor Servadac i Ben-Zuf byli dobrymi jezdzcami i popuściwszy cugle, naglili raczej, a nie powstrzymywali swych wierzchowców.
We dwadzieścia minut, ośm kilometrów, oddzielających gurbi od ujścia Chelifu, zostały przebyte; potem zwolniwszy biegu, konie poczęły
spuszczać się ku południo-zachodowi po dawnym brzegu rzeki.
Brzeg ten zachował poprzednie swe charakterystyczne cechy. Tylko, jak przypominamy sobie, cała druga strona znikła, zastąpiona hory-
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/054
Ta strona została przepisana.