Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/056

Ta strona została przepisana.

ści około dwudziestu kilometrów od Miny znaczna część rzekł tej znikła, a z nią razem osada Surkelmittou z ośmiuset swymi mieszkańcami. A kto wie, czy nie taki sam los spotkał inne miasta, znaczniejsze, w tej części Algieryi poza Chelifem, jak Mazagran, Mostaganem, Orleansville?
Okrążywszy małą zatokę, nowo-utworzoną przez zerwanie się brzegu, kapitan Servadac odszukał brzeg rzeki naprzeciw miejsca, które powinna była zajmować gmina zbiorowa Ammi-Mussa, starożytny Chamis. Ale nie pozostał żaden ślad tej stolicy obwodu, ani nawet szczyt góry Mankura, wysokiej na tysiąc sto dwadzieścia sześć metrów, pod którą była zbudowana.
Tego wieczora dwaj wędrowcy obozowali na przylądku, który z tej strony nagle zamykał ich nową posiadłość. Było to prawie w miejscu, gdzie powinnoby znajdować się miasteczko Memunturay, którego ani ślad nie pozostał.
— A ja dziś wieczorem spodziewałem się jeść wieczerzę i spać w Orleansville! — zawołał kapitan Servadac, wpatrując się w ponure morze, rozpościerające się przed jego oczyma.
— Niepodobna panie kapitanie — odrzekł Ben-Zuf — chyba popłynąć!
— Czy wiesz, Ben-Zuf, że my z tobą mieliśmy świetną szansę!
— Już to taki nasz zwyczaj, panie kapitanie! I zobaczysz pan, że znajdziemy sposób przeprawienia się przez to morze, aby pospacerować w okolicach Mostaganem!
— Hm! jeżeli jesteśmy na półwyspie, jak