Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/073

Ta strona została przepisana.

Od chwili jak dzielny Ben-Zuf stwierdził, że w okolicach międzyzwrotnikowych było tak samo gorąco, jak na jego faworytalnym wzgórku, nie było o co spierać się.
Temperatura ta, ultra-kanikularna, musiała koniecznie oddziałać na roślinność wyspy Gurbi. To też i natura doznała skutków tej modyfikacyi klimatycznej. W kilka dni soki rozniosły życie po najskrajniejszych gałęziach drzew, ukazały się pączki, rozwinęły liście, rozkwitły kwiaty, wytworzyły się owoce. Tak samo było ze zbożem. Proso rosło w oczach, że tak powiemy, a łąki pokryły się gęstą trawą. Była jednocześnie pora kośby, żniwa i zbioru owoców. Lato i jesień złączyły się w jednę porę roku.
Dlaczego kapitan Servadac nie był bieglejszym w kosmografii! Powiedziałby sobie:
— Jeżeli pochyłość osi ziemskiej zmieniła się, i jeżeli, jak wszystko zdaje się wskazywać, oś ta tworzy kąt prosty z ekliptyką, więc wszystko pójdzie teraz tak jak na Jowiszu. Nie będzie pór roku na kuli ziemskiej, ale strefy niezmienne, dla których zima, wiosna, lato i jesień trwają wiecznie.
I nie zaniedbałby dodać:
— Ale do wszystkich piorunów! Co nam przyniesie ta zmiana?
Przyspieszona ta pora roku zakłopotała kapitana i jego ordynansa. Widocznem było, że zabraknie rąk na tyle pracy na raz. Gdyby nawet zarekwirowano całą ludność wyspy, nie zdołanoby dać sobie rady. Nadzwyczajne gorąco nie