W dniu 20 stycznia odległość „regulaminowa“ wskazana obu ciałom niebieskim przez niebieską mechanikę, jeszcze się zmniejszyła.
— W jakim niepokoju muszą znajdować się nasi koledzy w Afryce, nasi przyjaciele we Francyi i wszyscy mieszkańcy obu kontynentów? — zapytywał czasami sam siebie kapitan Servadac. — Jakie to artykuły muszą ogłaszać dzienniki obu kontynentów? Jakie muszą być tłumy po kościołach! Można przypuszczać koniec świata! Wyobrażam sobie, Boże mi przebacz, że koniec ten nigdy nie był tak bliski! A co do mnie, to w tych okolicznościach, dziwiłbym się, gdyby jaki okręt pojawił się, by nas odwieźć do ojczyzny! Czy gubernator generalny, czy minister wojny mają czas zajmowania się mną? Nim dwa dni upłynie, ziemia zostanie rozbita na tysiąc kawałków, które kapryśnie kołować będą w przestrzeni!
Nie miało tak stać się!
Przeciwnie poczynając od owego dnia, dwa ciała niebieskie, zagrażające sobie, zdawały się oddalać powoli jedno od drugiego. Na szczęście poziomy orbit Wenery i ziemi nie przecinały się, a zatem straszliwe uderzenie nie mogło nastąpić.
Ben-Zufowi bardzo się chciało wydać westchnienie zadowolenia, gdy kapitan podzielił się z nim tą dobrą wiadomością.
W dniu 25 stycznia odległość już dość skutecznie zwiększyła się, tak że cała obawa pod tym względem znikła.
— No, w każdym razie — rzekł kapitan Ser-
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/080
Ta strona została przepisana.