W którym kapitan Servadac stawi cały szereg zapytań, pozostających bez odpowiedzi.
Hektor Servadac wybiegł z posterunku i popędził na szczyt skał nadmorskich.
Nie było wątpliwości: przed wyspą znajdował się okręt w odległości około dziesięciu kilometrów od wybrzeża; ale ponieważ teraźniejsza wypukłość ziemi skracała promień wzroku, więc można było dostrzedz tylko szczyty masztów ponad falami.
Wszakże chociaż tułów okrętu nie był widzialny, to co można było dostrzedz z jego masztowania pozwalało wnioskować do jakiego rodzaju statków należał. Widocznie była to galjota; zresztą we dwie godziny po zasygnalizowaniu jej przez Ben-Zufa stanowczo można było rozpoznać ją.
Kapitan Servadac, z perspektywą przy oku, nie przestawał wpatrywać się.
— Dobryna! — zawołał.
— Dobryna? — odrzekł Ben-Zuf. — To nie może być ona! Nie widać dymu.