zapuszczenia sondy. Ołów sondy wysmarowany został łojem i spuszczony na dno.
Ku nadzwyczajnemu zdziwieniu wszystkich, a szczególnie porócznika Prokopa, sonda wskazała dno prawie stałe, o cztery czy pięć węzłów tylko pod powierzchnią morza. Zapuszczano sondę przez dwie godziny na obszernej przestrzeni, a nigdy nie wykazała się różnica w poziomie, jaki powinnaby była przedstawiać powierzchnia Algieru, zbudowanego amfiteatralnie. Czyż należało przypuścić, że po katastrofie wody zniwelowały całą miejscowość, gdzie była stolica Algieryi?
Było to bardzo nieprawdopodobnem.
Co do dna morskiego, to takowe nie było utworzone ani ze skał, ani z piasku ani z muszli. Sonda wyniosła na powierzchnię tylko rodzaj metalicznego pyłu, odznaczającego się złocistym połyskiem, ale którego natury niepodobna było określić. W każdym razie nie było to podobne do tego, co zwykle sondy wykazują na dnie morza Śródziemnego.
— Widzisz pan, poruczniku! — rzekł Hektor Servadac. — Jesteśmy dalej od algierskiego wybrzeża, aniżeli pan przypuszczałeś.
— Gdybyśmy byli dalej od niego, — odrzekł porucznik kiwając głową, — to mielibyśmy nie pięć węzłów głębokości, ale ze trzysta.
— A więc?... — zapytał hrabia.
— Niewiem, co myśleć o tem.
— Panie hrabio — rzekł kapitan Servadac proszę pana o łaskę, byśmy popłynęli nieco
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/101
Ta strona została przepisana.