kula wylatywała przez otwór w skale wykuty. Przyniesiono materjał niezbędny dla dwudziestu jednego strzału według zwyczaju. Rozumie się, że miano strzelać tylko prochem.
Brygadier Murphy i major Oliphant w wielkich mundurach i w kapeluszach z piórami przybyli dla asystowania czynności.
Działo zostało nabite według wszelkich przepisów „Podręcznika artylerzysty“ i strzelanina rozpoczęła się.
Po każdym strzale, według otrzymanego zalecenia, kapral pilnował się przy nowym nabijaniu, ażeby strzał, wylatując, nie poczytał ręki kanoniera za pocisk — co się często zdarza przy publicznych zabawach. Ale na ten raz obeszło się bez przypadku.
Należy również zauważyć przy tej sposobności, że pokłady powietrza, mniej gęste, wstrząsały się z mniejszym hałasem pod naciskiem gazów wylatujących z działa, i co za tem idzie i strzały nie były tak donośne jakby to miało miejsce przed sześciu tygodniami, co wywołało pewne niezadowolenie w oficerach. Nie było tego ogromnego odbicia się echa w zagłębieniu skały, które dawniej odgłos strzału przeistaczało w huk piorunu. Nie było tego majestatycznego odgłosu, który elastyczność powietrza przenosiła na wielką odległość. Łatwo więc zrozumieć, że przy takich warunkach miłość własna obu Anglików, chcących należycie uczcić imieniny królewskie, była w pewnej mierze niezadowoloną.
Dano dwadzieścia strzałów.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/137
Ta strona została przepisana.