Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/142

Ta strona została przepisana.

Oficerowie angielscy nie postąpili ani kroku, nie zrobili nawet żadnego poruszenia.
— Ale — zaczął znowu Hektor Servadac, nie dostrzegając bynajmniej tej wyniosłej sztywności — czy macie wiadomości z Francyi, z Anglii, z Europy? Gdzie się zatrzymał fenomen? Czy macie stosunki z ojczyzną? Czy...
— Do kogo mamy honor mówić? — zapytał brygadyer Murphy, poprawiając się tak by nie stracić ani cala ze swego wzrostu.
— To słuszna — rzekł kapitan Servadac, nieznacznie ruszywszy ramionami — nie byliśmy jeszcze sobie przedstawieni.
Potem, zwróciwszy się do swego towarzysza tak samo oziębłego jak dwaj brytańscy oficerowie, powiedział:
— Hrabia Timaszew.
— Major sir John Temple OIiphant — odrzekł brygadyer, przedstawiając swego kolegę.
Dwaj przedstawieni ukłonili się sobie.
— Kapitan sztabu głównego Hektor Servadac — rzekł teraz hrabia.
— Brygadyer Henage Finch Murphy — odpowiedział z powagą major Oliphant.
Nowe ukłony dwóch zaprezentowanych.
Prawa etykiety ściśle zostały zachowane. Teraz można było rozmawiać bez narażenia się.
Rozumie się, że wszystko to powiedziane było po francusku, to jest w języku zarówno znanym Anglikom i Rosyanom, z czego ziomkowie kapitana Servadac wyprowadzają wniosek, że