Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/156

Ta strona została przepisana.

stawali w milczeniu. Głęboko przerażeni, zastanawiali się teraz nad nie dającemi się obliczyć rezultatami tego nowego stanu rzeczy. Jeżeli naprawdę ogromny kawał oderwał się od kuli ziemskiej, to dokąd on dążył? Jaką jest jego teraźniejsza linia eliptyczna? Na jakąż odległość od słońca zapędzi się? Jak długim będzie obrot jego dokoła przyciągającego punktu! Czy będzie pędził, tak jak komety, przez setki milionów lat w przestrzeni, lub czy też wkrótce przyciągnięty zostanie do źródła wszelkiego ciepła i światła? Nakoniec czy poziom jego orbity zgadzać się będzie z poziomem ekliptyki i czy można mieć jaką nadzieję, że spotkanie się połączy go znowu kiedyś z kulą ziemską, od której oddzielił się tak gwałtownie?
Kapitan Servadac pierwszy przerwał milczenie, — wykrzyknąwszy jakby mimowolnie:
— Eh! do licha! Wywód pana, porucznika, wyjaśnia wiele rzeczy, ale nie jest dopuszczalnym.
— Dlaczego, kapitanie? — odrzekł porucznik.— Mnie, owszem, zdaje się, iż odpowiada on na wszystkie zarzuty.
— Nie! a przynajmniej jest jeden, którego hipoteza pana nie obaliła.
— Jakiż to? — zapytał Prokop.
— Tylko zrozumiejmy się dobrze, — zaczął kapitan Servadac. — Pan utrzymujesz, że kawał kuli ziemskiej, stawszy się nową asteroidą, unoszącą nas, i obejmującą część kotliny morza Śródziemnego od Gibraltaru do Malty, przebiega wśród światów słonecznych?