począć, gdyż, jak to zawsze się wydarza, wstępującym na wysokość, powietrze, powoli rozrzadzające się, utrudniało im ruchy. Oprócz tego, nie doszedłszy jeszcze na znaczną wysokość — zaledwie sześćset lub siedmset stóp, czuli bardzo dotkliwie zniżanie się temperatury. Na szczęście pokłady masy mineralnej, z ktorych utworzone było łożysko rozpadliny, ułatwiały im pochód i w półtory godziny po opuszczeniu małej płaszczyzny, dosięgli szczytu skały.
Skała ta panowała nietylko nad morzem od południa, ale i nad północą całej nowej okolicy, która nagle zniżała się.
Kapitan Servadac nie mógł powstrzymać krzyku.
Francyi tam nie było! Niezliczone skały piętrzyły się aż do ostatnich granic widnokręgu. Wszystkie obsypane śniegiem, lub obłożone lodem, zlewały się w dziwną jednostajność. Było to ogromne zbiorowisko materyi, która skrystalizowała się w sześciokątne regularne pryzmata. Galia zdawała się być tylko produktem formacyi mineralnej, jedynej i nieznanej. Jeżeli szczyt skał, tworzących ramy morza Śródziemnego, nie przedstawiał tej jednostajności w swych górnych kończynach, to dla tego, że jakiś fenomen, może ten, któremu zawdzięczano istnienie wody morskiej, w chwili kataklizmu, zmodyfikował powierzchnię tych ram.
Jakkolwiekbądź w tej południowej części Galii nie było widać ani śladu ziemi europejskiej. Wszędzie nowa substancya zastąpiła dawny grunt.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/173
Ta strona została przepisana.