dzie się inny grunt oprócz tego, jaki dotąd obserwowano — grunt, któremu stanowczo brakło wody i humusu i którego żadna praca nie zdołałaby użyznić. Więc nie było nic złego w przerwaniu poszukiwań; tembardziej, że mogły być na nowo podjęte w czasie właściwszym.
A więc 5 marca postanowiono, że Dobryna nie zwróci się ku północy, ale popłynie ku Gurbi, znajdującej się w odległości najwięcej dwudziestu mil.
— Biedny mój Ben-Zuf! — rzekł kapitan Servadac, często przypominający sobie swego towarzysza, podczas tej pięciotygodniowej podróży. — Byle mu się nic złego nie stało!
Krótka przeprawa od punktu wulkanicznego do wyspy Gurbi odbyła się bez żadnego wypadku, wyjąwszy znalezienia drugiej notatki tajemniczego uczonego, który widocznie będąc w możności obliczenia tak zwanych elementów Galii, obserwował ją ciągle na nowej orbicie.
O wschodzie słońca sygnalizowano jakiś pływający przedmiot. Wyłowiono go. Na ten raz tradycyjną butelkę zastępowała mała puszka z sardynek i teraz gruby pokład laku z takiemi samemi literami, jakie znajdowały się na poprzednio wyłowionym futerale, hermetycznie zalepiał przykrywę.
„— Od tegoż do tychże!“ — rzekł kapitan Servadac.
Puszkę ostrożnie otworzono i znaleziono następujący dokument:
„Gallia (?).
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/187
Ta strona została przepisana.