Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/195

Ta strona została przepisana.

pośrednich trudności. Co do napoju, to nie było żadnej obawy. Kilka strumieni płynęło w dolinie i woda napełniała zbiorniki. A przytem wkrótce zimno spowoduje zamarznięcie morza Galickiego, lód zaś dostarczy płynu do picia w obfitości, gdyż nie będzie zawierać w sobie ani odrobiny soli.
Co do żywności właściwej, to jest substancyi azotowej, niezbędnej dla nakarmienia człowieka, to ta na długi czas była zapewniona. Z jednej strony zboże, gotowe do przeniesienia do stodoły, z drugiej bydło rozproszone na wyspie, tworzyło dość obfity zapas. Rozumie się, że podczas okresu zimna grunt pozostanie nieprodukcyjnym, a zbiór furażu, przeznaczonego dla zwierząt domowych, nie będzie mógł być odnowionym. Wypadało więc przedsięwziąć jakieś środki i jeżeliby udało się wyrachować długość ruchu Galii dokoła punktu przyciągającego, to wypadało, stosownie do tego okresu zimowego, ograniczyć ilość zwierząt, które mają być przechowane.
Co do teraźniejszej ludności Galii, to ta, nie licząc trzynastu Anglików w Gibraltarze, liczyła razem z załogą statku i małą Niną osób jedynaście.
Ale gdy Hektor Servadac ustanowił tę cyfrę, Ben-Zuf zawołał:
— Ale nie, panie kapitanie! Przepraszam, że panu zaprzeczę, ale to nie tak się rachuje!
— Co mówisz?
— Chcę powiedzieć, że jest nas dwudziestu trzech mieszkańców.
— Na wyspie?