Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Oto jakim sposobem Ben-Zuf, pewnego pięknego poranku ujrzał ukazujący się na widnokręgu okręt, nie podobny do Dobryny, a który wiatr powoli wpędził do przystani Chelifu, niegdyś prawego brzegu rzeki.
Ben-Zuf zakończył opowiadanie historyi Izaaka, dodawszy, że ładunek Hanzy, bardzo kompletny, byłby bardzo przydatny dla mieszkańców wyspy. Trudno zapewne będzie porozumieć się z Hakhabutem, ale w obecnych okolicznościach nie byłoby niedelikatnością zajęcie przez rekwizycyą jego towarów dla wspólnego dobra, ponieważ nie mógł się sprzedać.
— Co do trudności istniejących między właścicielem Hanzy i jego pasażerami, dodał Ben-Zuf, — to ułożono się, iż takowe zostaną załatwione polubownie przez jego ekscelencyę gubernatora generalnego, obecnie „odbywającego objazd inspekcyjny“.
Hektor Servadac nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słuchając tych wyjaśnień Ben-Zufa. Potem przyrzekł Izaakowi Hakhabut, że sprawiedliwość będzie mu wymierzona, co położyło koniec bezustannemu powoływaniu się na Boga Izraela, Abrahama i Jakóba.
— Ale, — rzekł hrabia, gdy Izaak oddalił się — jak ci ludzie będą mogli zapłacić?
— O! mają oni pieniądze! — odrzekł Ben-Zuf.
— Hiszpanie?... — to nie do uwierzenia.
— Mają, — powtórzył Ben-Zuf; na własne oczy widziałem; są to pieniądze angielskie!