jego starych lat nie wyda mu się zbyt wielkim. Dodawał, że jeżeli księżyc uciekł, to powinnoby być obojętnem dla skąpca takiego jak on hartu, zważywszy, że prawdopodobnie księżycowi nic nie pożyczył. Twierdził, że jeżeli słońce zachodziło w tej stronie, gdzie przedtem miało zwyczaj
wschodzić, to zapewne dla tego, że w inną stronę przeniesiono jego łóżko. I tysiące podobnych bałamuctw. A gdy Izaak Hakhabut nalegał, Ben-Zuf odpowiadał niezmiennie:
— Zaczekaj na generalnego gubernatora, To sprytny człowiek! On wszystko wytłumaczy.
— I będzie opiekować się moimi towarami?
— Rozumie się, Neftali! Prędzej skonfiskuje je, aniżeli pozwoli rozrabować.
Wśród takich to odpowiedzi, niezbyt pocieszających, żyd, któremu Ben-Zuf nadawał wszelkie możebne imiona izraelskie, wyczekiwał z dniem każdym przybycia gubernatora.
Tymczasem Hektor Servadac i jego towarzysze przybyli na brzeg morski w stronę, gdzie na kotwicy stała Hanza. Niedostatecznie zabezpieczona kilku skałami, bardzo narażona w takiem położeniu, przy lada silniejszym wietrze zachodnim niezawodnie mogłaby być wyrzucona na brzeg, gdzie w kilku chwilach zdruzgotałaby się. Wyraźnie nie mogła pozostawać w tem miejscu i należało zawczasu przenieść ją i umieścić w ujściu Chelifu, koło galioty.
Ujrzawszy swój statek, Izaak znowu rozpoczął cały szereg narzekań, z takim krzykiem i
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/210
Ta strona została przepisana.