Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/226

Ta strona została przepisana.

godziny. Natenczas szczyt wysokiego przylądka ukazał się cały w ogniu. Wybuch zdawał się być znacznym. Czy tlen atmosfery, niedawno uniesionej przez Galię, skombinował się z materyałami wybuchającemi z jej wnętrzności i spowodował to silne rozognienie; czy też, co jest prawdopodobniejszem, wulkan ten, jak wulkany księżycowe, podsycał się własnem źródłem tlenu.
Szalupa opływała brzegi, szukając odpowiedniego punktu do wylądowania. Po półgodzinnem rozglądaniu się, znalazła nakoniec skaliste zagłębienie pół-koliste, tworzące małą zatokę, która następnie mogła być punktem dla umieszczenia galioty i Hanzy, jeżeliby okoliczności pozwoliły sprowadzić je tam.
Szalupa przybiła do lądu i pasażerowie jej wysiedli na wybrzeżu przeciwległem tej części, po pochyłości której strumień lawy spływał do morza. Przybliżając się, kapitan Servadac i towarzysze jego przekonali się z ogromnem zadowoleniem, że temperatura stanowczo wznosiła się. Być może, iż ziszczą się nadzieje oficera! Być może, iż wśród tej ogromnej masy znajdzie się jakie zagłębienie, mogące być zamieszkanem i Galijczykowie unikną największego niebezpieczeństwa zagrażającego im!
I oto zaczęli szukać, wietrzyć, obchodzić kąty góry, gramolić się po jej pochyłościach najstromszych, po urwiskach, przeskakując ze skały na skałę, jak zwinne kozy, których teraz posiadali lekkość; ale nigdzie noga ich nie dotknęła innej materyi oprócz owych sześcioką-