we dwadzieścia cztery godziny. W takim razie ich masa jest znacznie mniejszą od masy Galii, której siła przyciągająca bardzo mogła wykazać
się na jednym z tych mikrokosmów w miniaturze.
Pierwsza noc, spędzona w Ulu Niny, przeszła bez żadnego wypadku. Na drugi dzień wspólne życie zostało ostatecznie uorganizowane.
„Ekscelencya generalny gubernator“, jak się z emfazą wyrażał Ben-Zuf, nie chciał by próżnowano. I w samej rzeczy kapitan Servadac przedewszystkiem obawiał się próżnowania i złych jego skutków. Uporządkowano więc zajęcia całodzienne bardzo starannie a roboty nie brakło. Doglądanie zwierząt domowych dawało już dość wiele do czynienia. Przygotowywanie żywności, połów ryb, dopóki morze było jeszcze wolne, urządzenie galeryi, które potrzeba było w niektórych miejscach wypróżnić, by uczynić dostępniejszemi, nakoniec tysiączne inne szczegóły przedstawiały się co chwila i nie pozwalały opuszczać rąk.
Dodać tu należy, że najzupełniejsza zgoda panowała w małej kolonii. Majtkowie i Hiszpanie żyli w najlepszem porozumieniu. Pablo i Nina zostali wychowańcami kapitana Servadac. Co do zabawiania ich, była to rzecz Ben-Zufa. Ordynans uczył ich nie tylko swego języka, ale jeszcze i
paryskiego, który jest dystyngowańszy. Potem przyrzekał im, że kiedyś zaprowadzi do miasta „zbudowanego u stóp góry“, które nie ma równego sobie w świecie i które nadzwyczaj uroczo opisywał. Łatwo domyśleć się o jakiem to mieście profesor napomykał.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/244
Ta strona została przepisana.