Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/245

Ta strona została przepisana.

W owym czasie uporządkowano równiże kwestyę etykiety.
Jak sobie przypominamy, Ben-Zuf przedstawił swego kapitana jako generalnego gubernatora kolonii. Ale nie poprzestając na nadaniu mu tego tytułu, przy każdej sposobności nazywa ekscelencyą. W końcu zniecierpliwiło to kapitana Servadac, który wezwał swego ordynansa, by zaniechał tego tytułowania.
— Jednak, ekscelencyo!... — odpowiedział niezmiennie Ben-Zuf.
— Będziesz ty milczeć?
— Słucham ekscelencyo!
Kapitan Servadac nie wiedząc już jak zmusić do posłuszeństwa, powiedział raz Ben-Zufowi:
— Czy przestaniesz, nakoniec, nazywać mnie ekscelencyą ?
— Jak się ekscelencyi podoba — odrzekł Ben-Zuf.
— Ależ czy wiesz, uparty cymbale, co ro bisz tak mnie mianując?
— Nie, ekscelencyo.
— Otóż znaczy on po łacinie „mój stary“; nie zachowujesz więc uszanowania przynależnego swemu przełożonemu, nazywając mnie „swoim starym.“
Od owej małej lekcyi honorowy tytuł znikł ze słownika Ben-Zufa.
Tymczasem wielkie zimna nie nastąpiły w drugiej połowie marca i co za tem idzie Hektor Servadac i jego towarzysze nie zamykali się