Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/265

Ta strona została przepisana.

Dobryna widocznie przepływała koło Formentery, — rzekł wtedy porucznik Prokop — gdyśmy rozglądali miejsce dawniejszych wysp Balearskich. Jeżeli zatem nie dostrzegliśmy żadnej ziemi, to dlatego, że jak z Gibraltaru, jak z Ceuty tak i z tego archipelagu musiała pozostać tylko jakaś wysepka.
— Odszukamy ją, choćby była najmniejszą! — odrzekł kapitan Servadac. — Poruczniku! jak daleko z Gorącej Ziemi do Formentery?
— Około stu dwudziestu mil, kapitanie. Ale pozwól pan zapytać, jak zamierzasz odbyć tę drogę?
— Rozumie się piechotą — odrzekł Hektor Servadac — ponieważ morze nie jest już wolnem — na łyżwach! Prawda, hrabio?
— Ruszajmy, kapitanie — odpowiedział hrabia.
— Ojcze — przemówił wtedy porucznik Prokop — chciałbym zrobić ci jednę uwagę, nie dlatego, by ci przeszkodzić w spełnieniu powinności, ale przeciwnie, aby lepiej zapewnić jej spełnienie.
— Mów, Prokopie.
— Wyruszycie z kapitanem Servadac. Owoż zimno jest nadzwyczajne; termometr spadł na dwadzieścia dwa stopnie niżej zera i panuje gwałtowny wicher południowy, sprawiający, że temperatura ta jest nie do wytrzymania. Przypuszczając, że będziecie robić po dwadzieścia mil dziennie, potrzeba wam będzie sześciu dni, by dostać się do Formentery. Oprócz tego potrzebna