Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/269

Ta strona została przepisana.

cyk ogrzewany spirytusem, znajdowało się ono w bardzo dogodnych warunkach dla dotarcia do wysepki i zabrania ztamtąd tych, którzy jeszcze będą przy życiu.
Nie można było wynaleść nic lepszego, ani praktyczniejszego. Jednę tylko uwagę można było zrobić.
Wiatr był pomyślny dla dostania się na północ, ale gdy potrzeba będzie powracać na południe?...
— Mniejsza o to! — zawołał kapitan Servadac — myślmy o tem, jakby tam się dostać! Potem pomyślimy o przyszłości.
Zresztą, jeżeli czółno nie mogło być kierowane sterem, jak statek, być może, iż poniekąd dałoby się nieco zwracać. W każdym razie żelazne podkucie zapewniało mu możność posuwania się naprzód. Być może, iż jeżeli wiatr nie zmieni się przy powrocie, uda się, lawirując, powrócić na południe. Zobaczymy to dalej.
Mechanik Dobryny, przy pomocy kilku majtków, zaraz wziął się do dzieła. Ku wieczorowi czółno podkute we dwa rzędy żelaznemi sztabami, zagiętemi od przodu, osłonięte lekkim dachem, zaopatrzone w żywność, narzędzia i kołdry, gotowe było do drogi.
Ale natenczas porucznik Prokop zażądał zastąpić hrabiego przy kapitanie Servadac. Z jednej strony czółno nie powinno było zabierać więcej nad dwóch pasażerów, z drugiej manewrowanie żaglami i przestrzeganie kierunku wymagało świadomości i ręki marynarza.
Hrabia upierał się, ale gdy kapitan Servadac