Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Dzielnie wykładał profesor! Ale też jakich powolnych miał uczniów!
— Oto jest — ciągnął dalej — czterdzieści sztuk pięciofrankowych zsypanych w tym worku. Sztuki te ważyłyby na ziemi równo jeden kilogram. A więc gdybym znajdując się na ziemi zawiesił je na haczyku tego bezmiana, strzałka wskazywałaby kilogram. Czy jasno?
Mówiąc to Palmiryn Rosette ciągle wpatrywał się w Ben-Zufa. Naśladował on pod tym względem Arago, który podczas wykładu patrzał ciągle na tego ze swoich słuchaczów, który zdawał się mieć najmniej rozgarnięcia. A gdy mu się wydało, że ten słuchacz zrozumiał go, to profesor był pewny, iż jasno przedmiot swój wyłożył.[1]
Ordynansowi kapitana Servadac nie brakło rozgarnięcia; przeciwnie, ale nic wcale prawie nie umiał, co wychodziło na jedno.
Ale ponieważ Ben-Zuf wydawał się przekonanym — więc profesor ciągnął dalej:

— Otóż, moi panowie, ten worek ze czterdziestu monetami zawieszę na haczyku, a ponie-

  1. Arago lubił opowiadać anegdotę następującą. Raz w pewnym salonie, gdy właśnie ukończył przytoczenie powyższego swego zwyczaju, wszedł nieznany mu młody człowiek i zaczął oddawać mu ukłony z największą atencyą.
    — Z kim mam honor mówić? — zapytał go znakomity astronom.
    — Ach, panie Arago! — odrzekł młody człowiek — pan musisz mnie znać, gdyż pilnie uczęszczam na jego wykłady a pan prawie oka nie spuszczasz ze mnie przez cały czas trwania lekcyi.