Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/141

Ta strona została przepisana.

pocieszył się nieco, kiedy mu przyszła do głowy refleksya, do której widocznie przywiązywał szczególne znaczenie:
— Dobrze, dobrze, ludzie złej rasy! Przyjmie się wasze ceny europejskie! Ale zarobię jeszcze na tem więcej, niż myślicie!
Nazajutrz, 16. listopada, kapitan Servadac, który chciał dopilnować wykonania swych rozkazów, jak tylko dnieć zaczęło, poszedł z Ben-Zufem i dwoma rosyjskimi majtkami na statek.
— No i cóż, Eleazarze — zawołał teraz pierwszy Ben-Zuf — jak się miewasz, stary łotrze?
— Jesteś pan bardzo łaskaw, panie Ben-Zuf — odpowiedział Izaak.
— Zrobimy więc z sobą mały układzik przyjacielski?
— Tak, przyjacielski... ale płacąc...
— Podług cen europejskich — dodał kapitan Servadac — nie wdając się w dalszą rozmowę.
— Dobrze, dobrze — rzekł dalej Ben-Zuf. — Nie będziesz długo czekał na wypłatę.
— Cóż panom potrzeba? — zapytał Izaak.
— Na dziś — odpowiedział Ben-Zuf — potrzeba nam kawy, tytoniu i cukru, po tuzinie kilo każdego z tych artykułów. Ale uważaj, aby to wszystko było w dobrym gatunku, bo inaczej biada twoim starym kościom. Znam siebie, a jestem dziś zwyczajnym kapralem.
— Ja myślałem, że pan jesteś adjutantem pana generalnego gubernatora? — powiedział żyd.
— Tak, Kaifaszu, podczas wielkich ceremo-