powierzchni Galii, skazówka bezmianowa dla paczki ważącej kilogram na ziemi, wskazywała tylko sto trzydzieści trzy gramy.
— I cóż, mości Izaaku — powiedział kapitan, zachowując nienaruszenie poważną minę — widzisz, że dobrze zrobiłem, każąc ci odważyć tę paczkę?
— Ale, panie gubernatorze...
— No, dawaj!... — powiedział Ben-Zuf.
— Ale, panie Ben-Zuf!...
I nieszczęsny Izaak nie mógł się zdobyć na nic więcej. Zrozumiał on dobrze to zjawisko zmniejszenia się siły ciężenia. Widział dobrze, że wszyscy ci „niewierni“ mieli się odbić na zmniejszeniu wagi za cenę, której od nich wymagał. Ach, gdyby był miał wagi zwyczajne, nie nastąpiłoby to, jak to już wytłómaczono przy innej sposobności. Ale wag tych nie miał.
Próbował jeszcze protestować, rozczulić kapitana Servadaca, który, zdawało się, chciał pozostać niewzruszonym. Nie było to ani jego winą, ani jego towarzyszy; — płacąc więc za kilogram — miał prawo żądać, aby wskazówka bezmianu wskazywała kilogram.
Izaak Hakhabut musiał więc zastosować się do tych wymagań, co zrobił nie bez jęków, którym towarzyszyły wybuchy śmiechu Ben-Zufa i rosyjskich majtków. Co tam było żartów, co konceptów! Ostatecznie, za jeden kilogram tytoniu musiał dać siedm, a to samo było z cukrem i kawą.
— No, no, Harpagonie — powtarzał mu
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/143
Ta strona została przepisana.