Ben-Zuf. — Czyż wolałbyś, żebyśmy to wszystko zabierali bez zapłaty.
Operacya skonczyła się nareszcie. Izaak Hakhabut dostarczył siedmdziesiąt kilogramów tytoniu, tyleż cukru i kawy, ale za każdy artykuł otrzymał tylko cenę dziesięciu kilogramów.
— Zresztą, jak mówił Ben-Zuf „była to wina Gallii. Po co Imć pan Izaak przybył handlować do Gallii?“
Ale wówczas kapitan Servadac, który chciał się zabawić Izaakiem, i powodowany uczuciem sprawiedliwości, którą zawsze zachowywał względem niego, kazał przywrócić ścisłą równowagę między cenami a wagą. Tym sposobem Izaak za siedmdziesiąt kilogramów otrzymał cenę siedmdziesięciu kilogramów.
Każdy się jednak zgodzi, że położenie, w jakiem się znajdował kapitan Servadac i jego towarzysze, łatwo mogło usprawiedliwić ten fantastyczny sposób traktowania handlowego układu.
Zresztą, jak już i w innych okazyach, Hektor Servadac widział, że Izaak udaje nieszczęśliwszego, niż nim był w istocie. W jego jękach i narzekaniach było coś podejrzanego. To się dawało uczuć.
Bądź co bądź, wszyscy opuścili Hanzę, a Izaak Hakhabut mógł z daleka jeszcze słyszeć głos wesołego Ben-Zufa, spiewającego tę piosnkę wojenną:
J’aime Ie son
Du clairon,
Du tambour, de la trompette,
Et ma joie est cornplète
Quand j’entends résonner le canon!
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/144
Ta strona została przepisana.