Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/180

Ta strona została przepisana.

brakowało, gdyż ogólny magazyn posiadał jej jeszcze kilka baryłek, jakoteż pewien zapas spirytusu, który miał służyć do gotowania niektórych potraw.
Co się tyczy zamknięcia na cały czas zimy gallickiej, nie było ono bezwzględnie koniecznem. Koloniści, jak można najcieplej odziani, mogli się często ukazywać, czy to w Ulu Niny, czy na skałach wybrzeża. Zresztą potrzeba było koniecznie zaopatrywać się w lód, z którego po rozstopieniu otrzymywano wodę do wszystkich potrzeb życia. Każdy z kolei miał tę służbę do pełnienia, służbę ciężką, gdyż trzeba było wspinać się na dziewięćset stóp w górę i spuszczać się ztamtąd z wielkim ciężarem.
Nakoniec po drobiazgowem obejrzeniu zadecydowano, że mała kolonia przeniesie się do tego ciemnego lochu i tam zainstaluje się, jak można najlepiej. Jedyna pieczara miała służyć za mieszkanie dla wszystkich razem. Ale zresztą, kapitan Servadac i jego towarzysze nie mieli gorzej mieszkać od tych, co zimują w strefach podbiegunowych. Tam w istocie, czy to na pokładzie statków rybackich, czy w faktoryach północnej Ameryki, nie dzielą mieszkania na pokoje i kabiny. Urządzają poprostu jednę wielką salę, do której wilgoć nie tak łatwo przenika. Ponieważ w kątach skupiają się zwykle wyziewy, więc je przewiewano. Nakoniec pokój obszerny, wysoki, łatwiejszy jest do przewietrzania i do ogrzania, a zatem zdrowszy. W fortach całe piętro urządzają