Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/194

Ta strona została przepisana.

ducha Pablowi, którym także owładnęła powszechna odrętwiałość. Mówiła to z tym, to z owym, a jej głos świeży w tych posępnych głębinach był jakby ptasim spiewem. Śpiewała wesołe piosnki włoskie, gdy w tej posępnej pieczarze zapanowywało przygnębiające milczenie. Była ona duszą tego małego świata, a ożywiała go swojem wałęsaniem się. Brzęczała jak ładna muszka, ale pożyteczniejsza, dobroczynniejsza od muchy bajkopisarza. Był taki nadmiar życia w tej małej istocie, że niejako udzielała go wszystkim. Być może, iż objaw tej reakcyi dokonywał się prawie pomimo woli tych, którzy jego wpływu doznawali, niemniej przeto był on rzeczywistym, i obecność Niny była niezaprzeczenie zbawienną dla Gallijczyków na wpółśpiących w tym grobie.
Tymczasem miesiące upływały. W jaki sposób? Tego by kapitan Servadac i jego towarzysze nie mogli powiedzieć.
Ku końcowi czerwca ogólne odrętwienie zdawało się powoli przechodzić, Byłże to wpływ promienistej gwiazdy, do której kometa się zbliżał? Być może, ale słońce było jeszcze daleko! Porucznik Prokop, podczas pierwszej połowy obrotu Gallii drobiazgowo notował wszystkie pozycye i cyfry podawane przez profesora. Mógł więc graficznie otrzymać efemerydy i na orbicie przez się odrysowanej śledzić pochód komety mniej lub więcej dokładnie.
Łatwo mu było potem, po przejściu punktu odsłonecznego, oznaczać kolejne pozycye powrotu komety. Mógł więc powiadamiać swoich towarzyszy, nie potrzebując pytać Palmiryna Rosette.