Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/195

Ta strona została przepisana.

Otóż wiedział on, że ku końcowi czerwca Gallia, przeciąwszy orbitę Jowisza, znajdowała się jeszcze na olbrzymiej odległości od słońca, mianowicie na 197 milionów mil francuskich. Ale szybkość jej według jednego z praw Keplera miała wzrastać w geometrycznej progresyi i we cztery miesiące potem miała wejść w strefę planet teleskopowych, w odległości tylko 125 milionów mil fr. od słońca.
Około tego czasu, w drugiej połowie czerwca, kapitan Servadac i jego towarzysze zupełnie odzyskali swoje zdolności fizyczne i moralne. Ben-Zuf był jak człowiek, który za wiele spał i wyciągał się teraz na wszystkie strony.
Odtąd zaczęto często odwiedzać puste sale Ula Niny. Kapitan Servadac, hrabia i Prokop wyszli aż na brzeg. Zimno jeszcze było nadmierne, ale atmosfera nic nie utraciła ze swego spokoju normalnego. Ani jednego obłoczka na widnokręgu lub u zenitu, ani jednego powiewu. Ostatnie ślady kroków na płaszczyźnie nadbrzeżnej były teraz tak samo wyraźne, jak dnia pierwszego.
Tylko widok wybrzeża zmienił się. Skalisty przylądek, jak wiemy, zakrywał małą przystań. W tem miejscu podnoszenie się warstw lodowych nie ustawało. Wysokość ich przechodziła już wówczas sto pięćdziesiąt stóp. Na tej wysokości Hanza i Dobryna były zupełnie niedostępne. Upadek ich przy odwilży był pewnym, rozbicie się nieuniknione. Nie było dla nich żadnego środka ratunku.