Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/202

Ta strona została przepisana.

nieporządek wkradł się do mechaniki niebieskiej? Nie, to niepodobna! To ja się mylę! A przecież... przecież...
Rzeczywiście, Palmiryn Rosette schudł by był ze zmartwienia, gdyby mógł jeszcze schudnąć.
Jeżeli on doznawał zawodu, to wszyscy około niego byli niespokojni, ale na to astronom najmniejszej nie zwracał uwagi.
Jednakże ten stan rzeczy miał się skończyć.
Pewnego dnia, 12. października, Ben-Zuf, krążący koło wielkiej sali Ula Niny, gdzie znajdował się wówczas profesor, usłyszał wielki krzyk jego.
Ben-Zuf pobiegł do astronoma.
— Musiałeś pan sobie, bez wątpienia, coś złego zrobić — zapytał go tonem, jakim się mówi: — Jak się masz?
— Eureka! powiadam ci, eureka! — odpowiedział Palmiryn Rosette — trzęsąc się jak szalony.
— Eureka? — powtórzył Ben-Zuf.
— Tak, eureka! Czy wiesz, co to znaczy?
— Nie.
— No, to idźże sobie do dyabła!
— To jeszcze dobrze — myślał sobie ordynans — że p. Rosette zachowuje formy, gdy nie chce odpowiadać.
I poszedł sobie, tylko nie do dyabła, ale do Hektora Servadac.
— Mój kapitanie — powiedział — nowina.
— Cóż takiego?
— Uczony... No... „eurekną.“