niego mogła go łatwo zadziwiać. Pytał on siebie, czy Palmiryn Rosette nie myśli pożyczyć u niego pieniędzy.
Otóż, jak wiemy, Izaak Hakhabut w zasadzie nie miał nic przeciwko pożyczeniu, naturalnie na procent lichwiarski. I owszem, liczył nawet na to, że ten rodzaj operacyi pozwoli mu ciągnąć zyski ze swego mienia. Ale chciał pożyczać tylko na dobry procent, a — trzeba przyznać — tylko w hrabi, bogatym magnacie widział człowieka, dla którego mógłby ryzykować. Kapitan Servadac musiał być goły, ja święty turecki, albo jak Gaskończyk! Co się tyczy profesora, to komuż kiedykolwiek przyszło na myśl pożyczać pieniędzy profesorowi! To też Izaak trzymał się odpornie.
Z drugiej strony żyd zmuszony był zrobić ze swoich pieniędzy użytek, bardzo wprawdzie ograniczony, ale tem nie mniej wcale dla niego niespodziewany.
W istocie około tego czasu sprzedał on Gallijczykom prawie wszystkie artykuły żywności, które stanowiły jego ładunek okrętowy. Nie miał tyle rozsądku, aby coś z tych rzeczy zachować dla siebie na własne pożywienie. Między innemi rzeczami zabrakło mu kawy. A kawa, choćby najoszczędniej używana „kiedy wyjdzie, to już jej nie ma,“ powiedziałby Ben-Zuf.
Zdarzyło się więc, że mistrz Izaak pozbawiony był napoju, bez którego nie mógł się obyć i musiał zgłosić się do powszechnego składu zapasów.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/204
Ta strona została przepisana.