padała do jego umysłu, lubiącego niebezpieczeństwa.
Hrabia i porucznik Prokop chcieli koniecznie, albo jechać zamiast niego, albo mu towarzyszyć. Ale kapitan Servadac podziękował im za to. W razie jakiego nieszczęścia, potrzeba było, aby hrabia i porucznik zostali w Ziemi Gorącej. Cóżby się stało bez nich w chwili powrotu z ich towarzyszami?
Hrabia musiał ustąpic. Kapitan Servadac chciał mieć jednego tylko towarzysza, swego. wiernego Ben-Zufa. Zapytał go więc, jak mu się ten projekt podoba.
— Czy to mi się podoba, do stu par beczek! — zawołał Ben-Zuf. — Czy to mi się podoba, mój kapitanie? Podobna sposobność do rosprostowania nóg! A przytem, czy sądzisz, żebym pana puścił samego?
Odjazd naznaczono na dzień następny, 2go listopada. Bezwątpienia Servadac chciał dopomódz Anglikom i potrzeba spełnienia obowiązku ludzkości była pierwszą w nim pobudką do tego kroku. Ale może i inna myśl kiełkowala w mózgu Gaskończyka. Z nikim się nią jeszcze nie podzielił i niewątpliwie nie chciał nic o niej mówić hrabiemu.
Jakkolwiekbądź, Ben-Zuf przecież zrozumiał, że jest tu „jakaś inna mechanika,“ kiedy w wilię odjazdu kapitan powiedział do niego:
— Ben-Zuf, nie znalazłbyś czego w naszym magazynie do zrobienia trójkolorowej chorągwi?
— Znajdę, kapitanie — odpowiedział Ben-Zuf.
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/215
Ta strona została przepisana.