Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/219

Ta strona została przepisana.

w odległości pięciu do sześciu kilometrów, w oświetleniu słonecznem na zachodnim horyzoncie.
Nasi dwaj poszukiwacze przygód spieszyli się, aby co prędzej stanąć na tej skale.
Nagle, w odległości może trzech kilometrów, Ben-Zuf, który miał wzrok bardzo bystry, zatrzymał się i powiedział:
— Mój kapitanie, patrz!
— Cóż takiego, Ben-Zuf?
— Coś się tam rusza na skale.
— Naprzód — odpowiedział kapitan Servadac.
Dwa kilometry przebyto w kilka minut. Kapitan, Servadac i Ben-Zuf, miarkując swoją szybkość, znów się zatrzymali.
— Kapitanie!
— Cóż, Ben-Zuf?
— Jest tam z pewnością jakiś pan na Ceucie, który nam daje znaki. Wygląda, jak człowiek, który się wyciąga po zbyt długiem spaniu.
— Mordieux — zawołał kapitan Servadac — czyżbyśmy przybywali zapóźno?
Obaj ruszyli znów naprzód — i wkrótce Ben-Zuf zawołał:
— Ach, kapitanie, to telegraf.
W istocie na skale Ceuty funkcyonował telegraf w rodzaju semaforu (telegraf nadbrzeżny do dawania sygnałów.)
— Mordieux — zawołał kapitan — ale jeżeli tam jest telegraf, to musiał go ktoś tam urządzić!