Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/234

Ta strona została przepisana.

zuchwałym wydać się mój plan może, sądzę, iż należy go spróbować.
— Mój Prokopie — powiedział hrabia.
Porucznik przez kilka chwil jeszcze pozostał pogrążony w rozmyślaniach — potem rzekł:
— Ben-Zuf wskazał nam jedyną drogę, jakiej się chwycie mamy: opuścić Gallię przed uderzeniem.
— Czyż to podobna? — zapytał hrabia.
— Tak... być może.., tak!
— I w jakiż sposób.
— Za pomocą balonu!...
— Balon! — zawołał kapitan Servadac. — Ależ to zużyty środek ten pański balon! Nawet w romansach już nie śmią się nim posługiwać!
— Zechciejcie mię posłuchać, panowie, — ciągnął dalej porucznik Prokop, z lekka brwi marszcząc. — Jeżeli tylko będziemy znali dokładnie chwilę, w której nastąpi starcie, to na godzinę przedtem możemy wznieść się w atmosferę Gallii. Ta atmosfera uniesie nas ze swą nabytą szybkością; ale przed spotkaniem może się zmięszać z atmosferą ziemską, i jest rzeczą możliwą, że balon niejako prześliźnie się z jednej atmosfery do drugiej, unikając prostopadłego uderzenia, i że się utrzyma w powietrzu, podczas gdy się starcie odbywać będzie.
— Dobrze, Prokopie — odrzekł hrabia — rozumiemy cię, i to co powiedziałeś, zrobimy.
— Na sto szans — ciągnął porucznik Prokop — mamy dziewięćdziesiąt przeciw sobie.
— Dziewięćdziesiąt!