sięcy mil, Gallia bowiem w godzinę posuwała się o 57 tysięcy mil, a ziemia o 29 tysięcy.
Nakoniec, o godzinie drugiej rano Galijczycy zabrali się do odjazdu. Spotkanie miało nastąpić za 47 minut i 35 sekund.
Wskutek zmiany ruchu obrotowego Gallii około swej osi, był dzień wówczas — i dzień także był na tej części globu ziemskiego, o którą kometa miał uderzyć.
Od godziny już mongolfierka wypełnioną była ciepłem powietrzem. Rozdęcie jej wybornie się udało. Olbrzymi przyrząd, chwiejąc się między masztami, gotów był do odjazdu. Łódź, przyczepiona do siatki, oczekiwała na wędrowców.
Galia była już odległą od ziemi tylko o 75 tysięcy mil.
Izaak Hakhabut pierwszy zajął miejsce w łodzi. Ale w tej chwili kapitan Servadac zauważył, że olbrzymio wypchany pas opasywał biodra żyda.
— Co to jest? — zapytał?
— To, panie gubernatorze — odpowiedział Izaak Hakhabut — to moja skromna fortuna, którą z sobą unoszę!
— A co ona waży, ta twoja skromna fortuna?
— Och! nie więcej jak trzydzieści kilo.
— Trzydzieści kilo, a nasza mongolfierka ma tylko siłę dostateczną do uniesienia nas samych. Odrzuć, panie Izaaku, ten bezużyteczny ciężar.
— Ale, panie gubernatorze...
— Bezużyteczny, powiadam ci, nie możemy przeciążać łodzi
Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/252
Ta strona została przepisana.