Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/253

Ta strona została przepisana.

— Stwórco wszechświata! — zawołał Izaak — cała moja fortuna, całe moje mienie, z takim trudem zebrane!
— Ech, mości Izaaku, wiesz dobrze, że twoje złoto nie będzie miało żadnej wartości na ziemi, ponieważ wartość Galii wynosi 246 sekstylionów!...
— Ale, Jaśnie Wielmożny panie, przez litość!...
— No, Matatyaszu — powiedział wówczas Ben-Zuf — uwolń nas albo od twojej obecności, albo od twego złota, masz do wyboru!
I nieszczęśliwy Izaak musiał ściągnąć z siebie i odrzucić olbrzymi pas, a czynił to w pośród lamentów i przekleństw, których nie będziemy się silili powtarzać.
Co się tyczy Palmiryna Rosette, to z nim była zupełnie inna sprawa. Uczony zapamiętalec nie chciał wcale opuścić jądra swego komety. Znaczyło to tyle, co wyrwać go z jego posiadłości! Zresztą ta mongolfierka, to był przyrząd niedorzecznie wymyślony! Przy przejściu z jednej atmosfery w drugą balon musiał się spalić, jak zwykły arkusz papieru! Mniej było niebezpiecznie pozostawać na Galii, i w razie gdyby Galia, nieszczęśliwym jakim sposobem, otarła się tylko o ziemię, w takim razie Palmiryn Rosette mógłby dalej na niej podróżować po wszechświecie! Wreszcie podawał tysiąc powodów zostania z towarzyszeniem wściekłych i śmiesznych wyrzekań, jak naprzykład groźba, iż zada pokutę uczniowi Servadac!