Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/254

Ta strona została przepisana.

Pomimo tego wszystkiego profesora wprowadzono do łodzi zaraz po Izaaku, ale skrępowanego i trzymanego przez dwóch silnych majtków. Kapitan Servadac, postanowiwszy nie zostawiać go na Galii, użył tego, nieco szorstkiego, sposobu.
Potrzeba było zostawić oba konie i kozę Niny! Krajało się serce kapitanowi, Ben-Zufowi i dziewczynie, ale nie można było zrobić inaczej. Ze wszystkich zwierząt tylko gołąbek Niny miał dla siebie miejsce zachowane. Kto wie, zresztą, czy ten gołąbek nie miał służyć za posłańca dla powietrznych wędrowców, pragnących przesłać jakąś wiadomość na ziemię?
Hrabia i porucznik na zaproszenie kapitana weszli do łodzi.
Jeszcze tylko sam kapitan i wierny jego, Ben-Zuf stali na gruncie galickim.
— No, Ben-Zuf, kolej na ciebie — powiedział Servadac.
— Po tobie, mój kapitanie!
— Nie. Muszę być ostatnim, jak kapitan zmuszony opuścić swój okręt!
— Jednakże...
— Mówię ci, idź!...
— Przez posłuszeństwo zatem! — powiedział Ben-Zuf.
Ben-Zuf przestąpił krawędź łodzi. Kapitan Servadac zajął miejsce obok niego.
Przecięto wówczas ostatnie sznury, i mongolfierka uniosła się wspaniale w powietrze.