Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/262

Ta strona została przepisana.

ziemia pociągała ku sobie powietrze galickie, a wraz z niem mongolfierkę, która się tak wydłużyła, jakby miała pęknąć.
Wszyscy przestraszeni, przerażeni, czepili się brzegów łodzi...
Dwie atmosfery zmięszały się. Utworzył się olbrzymi kłąb obłoków. Nagromadziły się wyziewy. Nasi podróżnicy nie widzieli już nic, ani pod sobą, ani nad sobą. Zdało się im, że olbrzymi płomień ich otaczał, że zabrakło im punktu oparcia pod nogami, i nie wiedząc jakim sposobem, nie mogąc sobie tego wytłómaczyć, znaleźli się na gruncie ziemskim. W omdleniu opuszczali ziemię, w omdleniu powracali na nią.
Z balona nie zostało ani śladu.
W tym samym czasie Gallia umykała ukośnie po linii stycznej i otarłszy się tylko w brew wszelkim przewidywaniom o glob ziemski, znikła w zachodniej stronie świata.