Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/267

Ta strona została przepisana.

pracę Palmiryna Rosette do należytych rozmiarów, dając jej tytuł: Historya pewnej hypotezy.
Ta impertynencya do najwyższego stopnia oburzyła Palmiryna Rosette, który utrzymywał, że widział powtórnie w przestrzeni nie tylko Gallię, ale i odłamek komety, który unosił trzynastu Anglików w nieskończoności świata gwieździstego! Nigdy nie mógł tego odżałować, że nie został ich towarzyszem podróży!
Nakoniec Hektor Servadac i Ben-Zuf, odbyli czy nie odbyli w rzeczywistości tę nieprawdopodobną wędrówkę po świecie słonecznym, pozostali przecież jeden kapitanem, drugi ordynansem, których nic bardziej niż kiedykolwiek rozdzielić nie mogło.
Pewnego dnia przechadzali się z sobą po wzgórzu Montmartre i pewni, że ich nikt nie podsłuchuje, rozmawiali z sobą o swoich przygodach.
— Może tego wszystkiego nie było! — powiedział Ben-Zuf.
— Mordioux, w końcu i ja w to uwierzę! — odpowiedział kapitan Servadac.
Co się tyczy Pabla i Niny, z których pierwszy był adoptowany przez hrabiego, a druga przez kapitana Servadac, to wychowywali się oni pod kierunkiem swoich przybranych ojców.
Pewnego pięknego dnia pułkownik Servadac, którego włosy zaczynały już siwieć, ożenił młodego Hiszpana, z którego zrobił się piękny chłopiec, z małą Włoszką, która wyrosła na piękną dziewczynę. Hrabia sam chciał przywieść posag dla Niny.
Po tem wszystkiem młodzi małżonkowie, choć nie zostali Adamem i Ewą nowego świata, byli przeto nie mniej szczęśliwi.

KONIEC