— Mogłoby się i to stać, odpowiedział Barbicane; ale w każdym razie następstwa nigdyby nie były tak niebezpieczne, jak ty przypuszczasz.
— Dlaczegóż to, proszę?
— Bo jeszcze zimno i ciepło zrównoważyłyby się na naszej kuli ziemskiej. Obliczono, że gdyby ziemia w 1861 r. była pociągniętą przez kometę, to w największej swej od słońca odległości nie uczułaby upału szesnaście razy większego od ciepła jakie nam przesyła księżyc, a które zebrane w ognisku najsilniejszych soczewek, nie wywiera żadnego skutku zmierzyć się dającego, temperaturę. Ztąd pochodzi to równoważenie chłodów.
— Więc cóż z tego? przerwał Ardan.
— Bądź cierpliwym, mówił dalej Barbicane. Obliczono także, iż ziemia w swojem perihelium[1], to jest w najbliższej od słońca odległości, zniosłaby gorąco dwadzieścia ośm tysięcy razy większe od upałów lata. Lecz to gorąco zdolne w szkło zamienić materje ziemskie i wyparować wody, uformowałoby grubą oponę chmur, a te zobojętniłyby tę naprężoną w nadmiar afelium[2] z upałami perihelium.
— Ale do iluż stopni oceniają temperaturę przestrzeni planetarnych? spytał Nicholl.